Czas oczekiwania na wyborczy werdykt, (czas przed II turą wyborów prezydenckich) jest czasem niespokojnym. Nie chodzi bynajmniej o medialne zagrywki sztabowców. Chodzi raczej oto, kto się zabierze, przy okazji wygranej prezydentury, do opróżniania rondla, krzewienia swych poddańczych (czytaj politycznie poprawnych) różnych idei, zadań.
W oczywisty sposób, kandydaci (solidarnościowi) zabierają ze sobą polski bagaż. To dobrze, inaczej być nie może. Najogólniej, bo miejsca mało.
Donald - chce lub nie, zbiera śmieciowisko tzw. "opozycji demokratycznej" innym razem o tym "polskim i europejskim” incydencje.
Lech - chce czy nie, zbiera polską katolicką i narodową rację stanu.
To oczywiście duże uproszczenie, pokazuje ono jednak ogólny istniejący podział, który nie znajduje bezstronnego urzeczywistnienia w środkach masowego przekazu. Sztab wyborczy Lecha także nie wskazuje okoliczności czy źródeł, a szkoda.
Obydwu owe bagaże przerastają i ich zgniotą. Jednak z tą różnicą, że o Donaldzie (PO) zapomnimy (chyba, że w porę się ewakuuje), po Lechu zaś zostanie karta, zapisana w narodowej sztafecie pokoleń.
Przede, wszystkim, jeśli w Polakach jest jeszcze samozachowawczy instynkt, to Lech zostanie Prezydentem RP. Jeśli tak się stanie będziemy przerabiać swoje autentyczne swoje, polskie piekiełko. W takiej sytuacji, byli Komandosi, ROAD-owcy (pomazańcy byłych i obecnych interesów UE w Polsce) ponownie się przezbroją i zaproponują kolejne idealne papki pozornie różniące się. To piekiełko jest nam obce, szkodliwe - III RP, zbędne, a historia pierwszego etapu Unii Europejskiej - komunizm, czy jej obecne oblicze pełne samo zjadanego luksusu dla wybranych, nie pozostawia cienia wątpliwości, że musimy tam posłać nowych ludzi. Ludzi (skrótowo nazywając) od Lecha nie Donalda.
15 października 2005
|