szukaj:

Modlitwa do Błogosławionego Jana Pawła II

Menu
W małej ojczyźnie
W dużej ojczyźnie
W Europie
Listy do przyjaciół
o sobie
woda

Prawica RP w PT
Radni V kadencji
inne
forum
strona główna
katalog stron
kontakt
Inne
działy artykułów
subskrypcja
informacje o nowych wersjach na twój mail!
Statystyki
userów na stronie: 0
gości na stronie: 1
Artykuły > W małej Ojczyźnie > Kolejna mina na polskiej drodze

Aby można było powiedzieć, że nowe polskie (2005) nadzieje przetrwały trzeba mieć oczy szeroko otwarte na to, co dzieje się na prowincji. Zajęci bieżącymi spektaklami na górze: fajerwerkami, minami ... teczkami nie spostrzegamy samorządowego zawirowania, ustawiania jesiennych wyborów. Dzieje się tu dużo. Lokalni "politycy" kończą układankę przed jesiennymi wyborami do Samorządów. Przeprowadzają rozmowy, ustalają koalicje, określają ramy porozumień. Wszyscy pełni dobrych, szczerych intencji. Są gotowi do poświęcenia w budowaniu, jak najszerszych koalicji wyborczych. Z każdym podpisaliby porozumienie, żeby tylko jak najwięcej potencjalnych wyborców właśnie na nich zagłosowało. Przecież to my jesteśmy na fali – zdają się informować, trzymając potencjalnego koalicjanta na korytarzu. Nikt nie mówi o przydatności konkretnych osób do pełnienia funkcji radnego. Nie mają na to czasu ani miejsca pod czaszkami zajętymi biciem piany. Sztabowcy raczej straszą się nawzajem i ostrzegają o konsekwencjach nie spełnienia ich minimalnych warunków. Te minimalne warunki to przysłowiowy Kowalski na liście i to wysoko.

Jak pamiętam, sam uczestniczyłem w kilku kampaniach wyborczych zawsze w pewnym momencie troska o polityczny porządek, o program komitetu schodzi na boczny tor. Dzieje się to w momencie zakończenia partyjnych tasowań, ustawień. Dokładnie wtedy, kiedy wiadomo, kto, z kim w koalicji, już po zamknięciu list kandydatów. Po wylizaniu ran – przełknięciu faktu, że nie wszystkich dało się dobrze poukładać.

Wtedy wychodzi szydło z wora i jest za późno. Towarzystwo ideowców budzi się. Okazuje się, że w sztabie, jak i na listach, – przed czym tak bardzo się bronili, roi się od lokalnych wiecznie żywych, którzy zawsze przy korycie. Którzy tak po prawdzie bez względu, kto wygrywa wybory od zarania III RP zawsze rozdają lokalne karty.

Początek tej zmory, która trzyma w ryzach rozlazłych ideowców i partyjniaków sięga 1989 roku. Wtedy okazało się, że solidarnościowy król jest nagi. Nie ma wystarczającej ilości ludzi, którzy są w stanie objąć funkcje i stanowiska w nowym państwie. Wojna komitetów wyborczych za znaczkiem „S” i bez znaczka zamuliła główki liderów maksymalnie. Nazajutrz, po wyborach okazało się, że są bezinteresowni współpracownicy, którzy pukając do drzwi zwycięskiej „Solidarności” uzyskali tam zaufanie. To nie koniec. Owi nowi zaufani podzielili i to skutecznie, bo do dziś, środowisko solidarnościowców.

Próba wyjścia z tej matni w wydaniu PiS-u, poprzez powoływanie - Punktów Obsługi Wyborców jest w najwyższym stopniu nie trafiona. To umożliwienie lokalnym parobkom mamony, penetracji jaka obyła się po 1989 roku. Dlaczego? Bo będzie ośmieszone przez polityczną konkurencję, odrzucone przez tych, na których władzy powinno zależeć. Polak jest dumny, nie przyjmie żadnego nowego naczalstwa. Służę jak potrafię nowej fali, dlatego dlatego nie będę dobijał nie trafionych pomysłów PIS-u. Przestrzegam jedynie przez dalszymi próbami budowania partyjnego państwa, to nie jest droga, którą pójdą Polacy.

Do meritum. Trzeba przejść przez lokalne zaminowania. Obronić polską samorządność. Jak? Na pewno nie poprzez nieodpowiednie kompromisy w gabinetach, a poprzez pełną jawność. Na miejscu lokalnego kierownictwa PiS przyjmowałbym każdego chętnego, co, do którego nie ma zasadniczych wątpliwości. Jednak nie w gabinecie jeno publicznie w Internecie, do którego każdy ma dostęp i może zweryfikować przydatność czy pochodzenie. Wiem, że wyleją się pomyje. Jednak spełnią oczyszczającą rolę. Słowo będzie kosztowało, ponieważ będzie weryfikowalne i nieuzasadnione oceny, pomówienia zdeklasują autora. Wataha odpuści a to ona paraliżuje życie publiczne i gospodarcze. Wychowuje chromą pseudo elitę, utrzymuje ją i robi na niej pieniądze.

Jeśli piotrkowski PiS i PO deklarują wzajemną nieagresję w trakcie kampanii wyborczej to, o co chodzi? Ano, jak Wy nie ruszycie naszego, to my Waszego. Jest w związku z tym pytanie Piotrkowianie to wyborcy czy mięso wyborcze. Tak się składa, że potencjalni kandydaci tych partii wprost odnoszą się do złego dziedzictwa po 1989 roku. Jeden po uszy umaczany w dalsze podtrzymywanie postubeckich i urzędniczych interesów na miejskim majątku, drugi bez totalnej wymiany własnego zaplecza nie ma najmniejszych szans na zablokowanie owych.

Piotrkowianie do tej pory nie mają kandydata na prezydenta. Koterie, ubrane w partyjne garniturki na czas kampanii, mają a i owszem, wielu. Co robią - próbują się przemycić przy pomocy kampanii wyborczej, po co, czy też, do czego – jedni do utrzymania pozycji inni do konfitur, które ciągle przechodzą koło nosa. PiS na obecny czas nie jest lepszy. Może trochę lepszy, bo przekonany o swojej dziejowej misji, którą mogą pożreć, jak to było, spadochroniarze pokątnie przyjmowani. Może się to zmieni...

7 lipca 2006

komentarz[2] |

ˆ 2002-2017 Witold Kowalczyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.02 | powered by jPORTAL 2 & UserPatch