Spotkanie Prawicy Razem z Waldemarem Matusewiczem - prezydentem Piotrkowa Trybunalskiego 1 kwietnia 2003 roku, w siedzibie Civitas Christiana odbyło się spotkanie środowiska politycznego "Prawica Razem" z prezydentem Matusewiczem. Pozwolę sobie ( z tej okazji) wyrazić opinię na tematy, które same cisną się do zajęcia mini. Przedtem jednak, przypomnę przypadkowemu czytelnikowi, że PR poparła pana Matusewicza w II turze w wyborach samorządowych AD 2002 i w ten sposób dokonała politycznego wyboru. Polityczne wybory mają swoje konsekwencje. Ja to poparcie popierałem wręcz apelowałem o nie. Jestem związany z Prawicą Razem emocjonalnie i personalnie. Nie jestem z nią związany organizacyjnie. Mam zatem ogląd zewnętrzny - chłodny. Uważam, że to dobrze, iż środowisko podtrzymuje związki organizacyjne. Myślę, że rzadkie przez to wielogodzinne posiedzenia nie są najlepszą formą na merytoryczną pracę grupy. Jest potrzebny inny, skuteczniejszy sposób komunikowania i pracy grupy. Grupa musi być otwarta na inne środowiska i winna zmierzać do współpracy z nimi. Wiem, że nie jest to łatwe a obecne zawirowanie (referendum unijne) tu nie pomoże. Cel jednak jest dalekosiężny i na początek można by podjąć próbę likwidacji napięć personalnych. Obciążenia pracy zawodowej, ciśnienie - różnego rodzaju, wywołują potrzebę ustalenia zasad, form i zdeklarowania się do ich przestrzegania. Ciśnienie różnego rodzaju - indywidualizm, szufladkowanie, milczkiem opróżnianie rondla, wewnętrzne kompleksy, dyktat, różnorodność zbiorowości, brak wzajemnego zaufania, oszołomstwo. Od moich propozycji na tego typu okoliczności ( z resztą normalnych w ludzkiej zbiorowości) aż świszczy w uszach wielu ... Spotkanie, o którym w tytule. Wśród osób przybyłych na spotkanie Prawicy Razem byli przedstawicie wszystkich pokoleń. To budujący fakt. Trudniej było zauważyć jedność, łatwiej indywidualizm czy grupy interesów - raczej partyjnych czy coś koło tego - patrykularnych? Rozpoczęło się na godzinę przed wyznaczonym terminem spotkania z prezydentem. To co na samym początku zostało wytyczone, to podział na władzę i resztę. (Bardzo proszę, pan przewodniczący opowie o .... następnie będą mogli państwo zadawać pytania) Zebrani przyjmują zasady i z głowy mamy co najmniej pół godziny, potem kilka pytań, raczej laików niż działaczy samorządowych czy politycznych i kolejne pół godziny. Głód do gadania, zadawania pytań wydaje się być niezaspokojonym nigdy. Raczej chodzi w tej sprawie o samo prezentację niż rzeczową wymianą spraw, czy określenie form ich realizacji. Myślę, że są potrzebne takie spotkania, ale czy na płaszczyźnie politycznej? Zresztą nie wszyscy zebrani znali cel tegoż. Przybywa na spotkanie pan Waldemar Matusewicz. Spotkanie jest podyktowane w formule Prawica Razem i jej Prezydent - poparcie w II turze. Narada i ocena dotychczasowej współpracy w samorządzie piotrkowskim grodzkim. Przypominam, nie wszyscy uczestnicy spotkania znali wcześniej formułę spotkania. Stąd potem masa zapytań do urzędnika miast, rozmowy politycznej. To samo (co w pierwszej części spotkania) tylko postać przez duże P. Co najmniej dwie godziny potrzebował na (chyba sam tego nie liczy) powtórzenie swego; programu, zadań, inwestycji. Wymiana urzędników ich nazwisk i funkcji, które sprawowali oraz tych, które właśnie sprawują - różnego szczebla, z którym ostatnio rozmawiał, zajęło około pół godziny. Nie było zadania, w którym by nie wspominał o sobie lub nie pokazał jak to funkcja prezydenta jest ułożona w ustawie o samorządzie terytorialnym. Reszta miała słuchać i słuchała. Następnie pozycja zadawanie pytań i posypało się - powtórka z rozrywki. Oczywiście na wszystkie zapadły wyczerpujące odpowiedzi? J/w. Głód do gadania, zadawania pytań wydaje się być niezaspokojonym nigdy. Raczej chodzi w tej sprawie o samo prezentację niż rzeczową wymianą spraw czy określenie form ich realizacji. Ostatecznie było to zebranie z mieszkańcami, a miało być z politycznym zapleczem. Pan Waldemar Matusewicz wydaje się być osobą posiadającą duże własne ego - to dobrze. Jest ambitny, pracowity, przede wszystkim wie czego chce. Wzbudza szacunek i życzliwość. Tyle tylko, że ... Niestety, przy aż takiej dominacji nad współpracownikami i takim wynoszeniu się ( w tym przypadku mamy do czynienia z uczciwą i realną postacią, która tak wyraża siebie - to radość i zapał zamknięte w "jednej aplikacji" ) ma swe konsekwencje. Nie ma dziś osobników, którzy bezinteresownie a z dużym ryzykiem dla siebie wskazaliby (skutecznie) formy wyjścia. Za to bezwzględnie rzucą się na ofiarę, a potrafią długo czekać i są w tym dobrzy. Jest wielu, którzy i tak będą czekać. Rozdmuchane plany i nadzieje zapewne ich cieszą. Rozumiem pewien porządek zebrania. Jest czas na prezentacje i na dyskusję. Musi jednak ten porządek zachować cechy wspólnoty. W innym bowiem razie zebrani nie utożsamią się z prezydium zebrania. Zaraz okaże się, że zebranie to gra interesów i tylko interesów. Szkoda czasu na takie formy. Prezydium nie może przy okazji spotkania ogólnego zdawać sprawozdania i jednocześnie wyjaśniając, że inaczej być nie może. Jest bowiem w pozycji uprzywilejowanej i nie jest to dobre. Szczególnie wtedy kiedy zebrani to koledzy i koleżanki, a tu okazuje się za prezydium siedli; pan przewodniczący, prezes, prezydent, miast Franka czy Wojtka, których wszyscy dobrze znają. To nie koniec złych konsekwencji. W naszej - tej bliższej natury części ego, jest zakodowana chęć dominacji. W sytuacji kiedy naszego ego nie może wyróżnić się z tłumu, automatycznie honory oddajemy temu, który jest najbliżej takiej realizacji. Hołdujemy go i to daje nam chwilową satysfakcję. Potem przechodzi kac. Uważam, że powinniśmy stronić od takich okoliczności. I tu w pierwszym rzędzie pracę mają prezydia i inne takie. Krzywda jest w tych okolicznościach wyrządzana obu stronom. Ale nie o krzywdy konkretnym osobom chodzi. Taka sytuacja psuje stosunki społeczne i niszczy autorytet władzy. Czym więcej ktoś tytułuje tym w mniejszym ma poważaniu tytułowanego - to standard. Mało tego obie strony o tym wiedzą. Życie staje się nieznośnie, pełne uprzejmości, której nikt jednak poważnie nie traktuje. Wiem, że nie odkrywam Ameryki, zjawiska opisane są standardem funkcjonującym między ludźmi. Wiedzą to wszyscy, nikt jednak tego nie opisuje, nie komentuje publicznie jeno dostosowuje się do sytuacji i z nią lub w niej współuczestniczy. Sam jestem uznawany za tego, który się wynosi. Jest w tym wiele prawdy i chcę to zmienić. A, że nie przychodzi to łatwo, jestem sam. Uważam, że opisane okoliczności winny być stosownie do możliwości zmieniane. Głównie z tego powodu ten tekst ukazał się. Nie chcę uczestniczyć w rywalizacji określonej tego typu oparami. Mogę je wskazać nie oceniając, lecz skłaniając się nad zjawiskiem. Witold K 2. kwietnia 2003
|